Bohaterami fabuły jest grupa nastolatków (w tych rolach Tobiasz Wajda, Bruno Błach-Baar, Mikołaj Juszczyk i Filip Juszczyk), których łączy przyjaźń, rap i wiara w Boga. Pomagając w kościele, chłopcy obserwują, jak katolickie ideały zderzają się z brutalną rzeczywistością. Kiedy dowiadują się, że pieniądze ze zbiórki dla ubogich mają zostać przeznaczone na inne cele, są rozczarowani postawą duchownych. Postanawiają włamać się do parafialnego sejfu i przekazać umieszczoną w nim gotówkę osobom potrzebującym. Tylko jak ustalić, kto naprawdę zasługuje na pomoc? Ministranci montują w konfesjonale ukrytą kamerę, podsłuchują spowiadających się sąsiadów i na tej podstawie podejmują decyzje o udzieleniu wsparcia. Wkrótce odkrywają, że uczynki wiernych niekoniecznie pokrywają się z tym, co opowiadają księdzu.
"Ministranci" to film ekstremalnie niegrzeczny. Wielu odbiorców liczyło na to, że będzie opowiadał o pedofilii w Kościele, a tak nie jest. Film nie podchodzi do tematu wiary w sposób publicystyczny. Na tym polega jego bunt - powiedział PAP Piotr Domalewski. Obraz od piątku w kinach.
PAP: "Ministranci" to twój kolejny film, którego bohaterowie są "zakładnikami systemu". Sportretowałeś chłopców sfrustrowanych brakiem społecznej sprawiedliwości. Na ile niezgoda na pewne aspekty rzeczywistości jest dla ciebie twórczym paliwem?
Piotr Domalewski: Zawsze muszę mieć w sobie rodzaj niezgody. To nie musi być niezgoda na to, co spotyka bohatera, ani na rzeczywistość, w której on żyje. To może być niezgoda na to, że nikt jak dotąd nie opowiedział o danym bohaterze w filmie lub literaturze, a według mnie powinien.
PAP: Gdy do kin wchodziły "Cicha noc" i "Jak najdalej stąd", opowiadałeś, że stoją za nimi osobiste przesłanki. Jak było tym razem?
P.D.: Ten film też jest bardzo osobisty, choć w innym wymiarze. Nie został zainspirowany historią, którą znam z najbliższego otoczenia, albo taką, która dotknęła mnie w sposób bezpośredni. Jest osobisty, ponieważ emocjonalnie stoję po stronie bohaterów. Gdybym był na ich miejscu, miał dzisiaj 14 lat, robiłbym to samo co oni.
PAP: W pewnym sensie byłeś na ich miejscu. Mieszkałeś w małej miejscowości, służyłeś do mszy. Znasz tę rzeczywistość...
P.D.: ...od zakrystii. Co prawda dorastałem w innych czasach. Nie tylko nie było wtedy portali społecznościowych, ale też komercyjnego internetu, a telefon komórkowy kosztował tyle co samochód i prawie tyle samo ważył. Inaczej stawialiśmy sobie wtedy cele i do innych rzeczy dążyliśmy. Mieliśmy nasze osiedle, nasze miasto i to był koniec naszego horyzontu. Dzisiaj wszystko wygląda inaczej, chociaż w małych miejscowościach dynamika zmian jest trochę inna. Dlatego mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że byłem w miejscach, w których żyją moi bohaterowie.
PAP: Niektórym widzom tytuł "Ministranci" może nasunąć skojarzenia z filmami o pedofilii wśród księży. Ty jednak nie podjąłeś tego tematu. Stworzyłeś opowieść o potrzebie wspólnoty w niesprawiedliwym, podzielonym świecie. O ludziach, których motywacje możemy zrozumieć, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzamy. Skąd się bierze twoja czułość wobec postaci?
P.D.: Nie powiedziałbym, że jestem wobec nich czuły. Po prostu są bohaterami, o których opowiadam. Nie potrafiłbym być wobec nich zdystansowany. Chciałbym patrzeć na świat z czułością, ale jestem tylko człowiekiem i czasami nie daję rady. Rzeczywistość jest trudna. Jako społeczność mamy w sobie więcej agresji wobec świata niż uważności. Mnie też wiele spraw doprowadza do wewnętrznego załamania. Pewne rzeczy wydają mi się tak ekstremalnie niesprawiedliwe, że wolę o nich nie myśleć, żeby nie zwariować.
Mam wrażenie, że na całym świecie wśród ludzi dominują obecnie dwie postawy. Pierwszą z nich jest kompletna obojętność i świadomość zerowego wpływu na rzeczywistość w sferze politycznej, ekonomicznej, ekologicznej, społecznej. A kolejna to zamknięcie się w swojej bańce. Nieważne, czy chodzi o bańkę biegaczy, ludzi grających w bilard czy łowiących ryby. Zamykasz się w takiej wspólnocie i jakoś dajesz radę przetrwać.
PAP: A wiesz, co się ostatnio zarzuca polskiemu kinu? Że jest zbyt ostrożne, poprawne, unika trudnych, kontrowersyjnych tematów. Podpisałbyś się pod tym czy uważasz, że filmy nie muszą powodować dyskomfortu, żeby wybrzmiały?
P.D.: Nie zgadzam się z tym, że polskie kino jest ostrożne. Robienie filmu to naprawdę ogromne ryzyko i wyzwanie, a polscy filmowcy nie tylko się z nim mierzą, ale jeszcze udaje im się podejmować dyskurs z otaczającą nas rzeczywistością. Ja również jechałem na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni z nadzieją, że film będzie prowokował do dyskursu. I prowokuje. Wydaje mi się, że "Ministranci" to film ekstremalnie niegrzeczny. Wielu odbiorców liczyło na to, że film będzie opowiadał o pedofilii w Kościele, a tak nie jest. Film nie podchodzi do tematu wiary w sposób publicystyczny. Na tym polega jego bunt.
PAP: Tworzenie dobrego kina środka to sztuka. Wyzwaniem jest robienie filmów, które są komunikatywne, mądre i interesujące. Wychodzisz z założenia, że film nie istnieje bez publiczności?
P.D.: Film powinien oddziaływać na widza, ale jestem też daleki od kina schlebiającego szerokiemu gustowi. Wydaje mi się, że takie filmy robi się zbyt łatwo. Rozumiem, że to jest rozrywka, ale skoro publiczność kocha takie historie, to trzeba robić je najlepiej, jak się da. Jest na to przestrzeń, bo polscy widzowie kochają polskie kino.
PAP: Dokonywałeś już nieoczywistych wyborów obsadowych. Główną bohaterkę "Jak najdalej stąd" zagrała debiutująca Zofia Stafiej. Jednak ona była wówczas studentką Wydziału Aktorskiego łódzkiej Szkoły Filmowej. Tym razem musiałeś znaleźć czterech nastolatków, którzy udźwigną pierwszoplanowe role. Jak podszedłeś do tego wyzwania?
P.D.: Wiedziałem, że to będzie wymagało sporo pracy, jednak nie do końca uświadamiałem sobie skalę tego wyzwania. Gdyby nasi młodzi aktorzy nie byli tak dobrzy, jak są, to film nie miałby tej siły, którą ma obecnie. Dlatego bardzo skrupulatnie przygotowaliśmy się do skompletowania obsady. Mówiąc "my", mam na myśli reżyserkę castingu Nadię Lebik, siebie, producentów i operatora Piotrka Sobocińskiego, który jest dla mnie wielkim wsparciem przy podejmowaniu kluczowych decyzji. W procesie castingu skupiliśmy się na poszukiwaniu odtwórców głównych ról wśród młodzieży, która ma za sobą doświadczenie szkoły muzycznej, wyczynowego uprawiania sportu albo sztuk walki. Praca na planie wiąże się z cierpliwym powtarzaniem tych samych elementów, aż do uzyskania zamierzonego efektu. I dokładnie taki jest mechanizm ćwiczenia sztuk walki, sportu czy gry na instrumencie. Zależało mi na tym, żeby młodzi ludzie, z którymi będziemy robić film, znali taki rodzaj pracy, bo wtedy będą mieli większą frajdę z obecności na planie.
PAP: Pracując z chłopakami, dowiedziałeś się czegoś o dzisiejszych nastolatkach?
P.D.: Trochę już o nich wiedziałem, ponieważ moi rodzice są nauczycielami. Ale na pewno przekonałem się, że to świetni ludzie. Potrafią stać w zgodzie ze sobą, znają swoje granice, nie boją się być sobą. Mają własne przekonania, które manifestują bezkompromisowo. Kiedy napisałem dla Mikołaja utwór hiphopowy, stwierdził, że to, cytuję: "jakiś lamerski shit", i że w życiu tego nie zaśpiewa. Odpowiedziałem: dobra, to napisz po swojemu. Jego wersja trafiła do filmu. Po tej pracy wiem, że młodzi ludzie są niezwykle ciekawi świata. Nasze pokolenie stało w kącie w obawie, żeby ktoś nie pomyślał, że jesteśmy niegrzeczni. A współczesna młodzież niczego się nie boi. W tym sensie są doroślejsi niż my kiedyś.
PAP: Obraz zapewnił ci drugie w karierze Złote Lwy. Jaki właściwie jest twój stosunek do nagród?
P.D.: Ostatnio podczas prób spektaklu, który obecnie reżyseruję, rozmawialiśmy o tym, czy poradzilibyśmy sobie z bogactwem. Ktoś powiedział, że nie jest na nie gotowy. Ktoś inny, że przyjąłby to na miękko. Ja raczej nie poradziłbym sobie z wielką fortuną. Myślenie o pieniądzach by mnie wykończyło. Podobnie jest z nagrodami. Niektórzy już na starcie mają w sobie gotowość, by je przyjmować. A niektórzy nie, więc muszą się z tym oswajać. Należę do tej drugiej grupy. Statuetka Złotych Lwów na razie stoi gdzieś w głębi regału. Potrzebuję czasu, żeby się do niej przyzwyczaić. Nie mam łatwości w przyjmowaniu komplementów, celebrowaniu sukcesów. Myślę, że to również może być kwestia pokoleniowa. Dorastaliśmy w przeświadczeniu, że nie należy afiszować się ze swoją radością. Dostałeś nagrodę, to ją odbierałeś, kłaniałeś się nisko i na tym koniec. Wracałeś do domu i cieszyłeś się w gronie najbliższych przyjaciół. To są na tyle silne fundamenty, że nie potrafię inaczej.
PAP: Spektaklem, o którym wspomniałeś, zadebiutujesz jako reżyser teatralny. Zgodnie z zapowiedzią będzie to twoja krytyczna interpretacja "W pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza, realizowana w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Skąd ten wybór?
P.D.: Nie wiem, czy to będzie krytyczna interpretacja. Na pewno próba rewizji, znalezienia "człowieka" na tej "sienkiewiczowskiej pustyni". Tytuł spektaklu to "Zamknij oczy Nel. W pustyni i w puszczy - epilog". Temat sztuki stanowi po części rezultat moich poszukiwań literackich na temat historii polskiego kolonializmu. Polska miała prężnie działającą organizację o nazwie Liga Morska i Kolonialna, której duchowym przewodnikiem był Sienkiewicz. Ta organizacja i ich postulaty to również bohaterowie tej sztuki. To mój teatralny debiut, ale nie ukrywam, że chciałem sobie zrobić krótką przerwę od kina. Od blisko dziesięciu lat ciągle albo jestem na planie, albo przygotowuję się do realizacji filmu. Nawet teraz jestem w trakcie zdjęć. Uznałem, że trzy miesiące w Krakowie, który kocham, pozwolą mi złapać oddech.
PAP: Chodzi o zdjęcia do filmu "Nasza rewolucja. Historia Grażyny i Jacka Kuroniów". To będzie twój pierwszy film poświęcony postaciom historycznym. Do tej pory stroniłeś od kina biograficznego.
P.D.: Nadal od niego stronię. Producent Robert Kijak zaprosił mnie do tego projektu właśnie dlatego, że chciał uniknąć klasycznego biopicu. Sądzę, że to się udało, bo jesteśmy już na finiszu. Zrobiliśmy film głęboko humanistyczny. Opowieść o relacji dwojga rewolucjonistów, którzy poświęcili związek i życie dla swoich ideałów. Podziwiam ich i zarazem zazdroszczę im tej bezkompromisowości, na którą ja pewnie nie byłbym gotów.
PAP: Film ujrzy światło dzienne w 2026 r. W styczniu przyszłego roku odbędzie się premiera spektaklu. Intensywny tryb pracy jest wynikiem twojej niespożytej energii, niekończących się pomysłów? A może nie chcesz zmarnować szans, jakie się pojawiają?
P.D.: Ja naprawdę lubię opowiadać historie. I kiedy mam szansę, żeby opowiedzieć kolejną, nie zastanawiam się, tylko działam. Reżyserowanie, pisanie scenariuszy, praca ze wspaniałymi artystami są naprawdę ekscytujące. Mam wielkie szczęście, że mogę się tym zajmować. Ale gdybym nie tworzył kina, znalazłbym inną formę. Sądzę, że kiedyś zajmę się pisaniem powieści. Gdy zabraknie mi sił, by kręcić filmy, będę pisał książki. To również sposób na opowiadanie wspaniałych historii.
Rozmawiała Daria Porycka
"Ministranci" wejdą w piątek do kin. Dystrybutorem obrazu jest Next Film. (PAP)
dap/ miś/
Trzy serca, jeden świat – wernisaż w MOK Zawiercie
Dwa dni później DorotaDomagalska zmarła. Wielka strat dla kultury
Elska
14:38, 2025-11-11
Ulica Szkolna w Rokitnie Szlacheckim tonie w dziurach!
Po prostu wstyd, aby w XXI wieku były jeszcze w Polsce drogi z dziurami, jak ser szwajcarski.
Piotr
14:55, 2025-05-20
Krzysztof Cugowski porwał publiczność w Zawierciu!
Świetny koncert. Jednak autor artykułu podaje nieprawdziwe informacje. Krzysztof Cugowski na tym koncercie nie zaprezentował utworów Takie Tango i Bal wszystkich świętych.
Agata
21:34, 2025-02-04
Uroczysta Przysięga Wojskowa Żołnierzy w Zawierciu
jak zwykle Wasi reporterzy na miejscu:)
speedo
06:14, 2024-12-03
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu zawiercie365.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz