- Jeśli sytuacja się nie zmieni - mówię to ze szczególnym akcentem na stronę niemiecką - jeśli Niemcy nie uznają ważniejszej roli Polski w swoim dyskursie publicznym, nie tylko historycznym, ale i współczesnym, to powstanie luka tożsamościowa. A jeśli w Polsce dalej będziemy sztucznie podsycać lęki antyniemieckie, w których lubuje się polska prawica wyłącznie w koniunkturalnych celach politycznych, to efekt będzie równie fatalny. I nie chodzi tylko obraz Niemca jako "wiecznego wroga", ale antagonistyczny typ myślenia, na którego gruncie może wyrosnąć każda faszystowska czy nacjonalistyczna ideologia - podkreśla profesor w rozmowie z PAP.
Polska z racji własnych doświadczeń mogłaby stać się centrum międzynarodowych badań nad zjawiskiem okupacji; warto stworzyć ośrodek, który podejmowałby to zagadnienie. Taki instytut mógłby być jednym z priorytetów polityki państwa rozumiejącego zadania, które stawia przed nami historia - mówi PAP historyk prof. Robert Traba.
PAP: Czym się różnią kultury pamięci w Niemczech i w Polsce?
Prof. Robert Traba: Po pierwsze każda kultura pamięci jest inna. Nie tylko w porównaniu z krajami sąsiednimi, lecz także w konfrontacji z każdym innym narodem. Wynika to ze specyfiki rozwoju społeczno-politycznego, tradycji i doświadczeń kulturowych.
Po drugie nie istnieje jedna uniwersalna kultura pamięci Polaków, Niemców, itp. To, co rozumiemy pod pojęciem "pamięć kulturową Polaków", składa się z wielu warstw i różnych sposobów pamiętania w zależności od regionu, pozycji społecznej, wyznania czy płci. Państwo jako najsilniejszy kreator pamięci zbiorowej próbuje wyznaczać narodowy kanon pamiętania: im bardziej rządy są autorytarne, tym bardziej ten kanon jest zamknięty, jednorodny, antagonistyczny, czyli wykluczający pamięci mniejszościowe. Podobnie jest w przypadku Niemców. Dlatego prosta odpowiedź na Pana pytanie prowadziłaby do błędnego wrażenia, że istnieją monolityczne narodowe pamięci Polaków i Niemców, a przecież wystarczy spojrzeć na konflikty pamięci toczone w Polsce, żeby wiedzieć, że tak nie jest. Różnice między naszymi krajami istnieją, ale dotyczą przede wszystkim samych procesów kształtowania pamięci.
PAP: Jakie to procesy?
R.T.: Kiedyś przygotowałem analityczne studium dotyczące muzeów martyrologicznych. W Polsce pierwsze takie muzeum powstało już w listopadzie 1944 roku na Majdanku. Niedługo później powstały kolejne, w Auschwitz i Stutthofie. Temat okupacyjnego cierpienia żył w Polsce nieprzerwanie, nawet w PRL, w warunkach ograniczonej suwerenności. Był oczywiście wykorzystywany politycznie, ale pozostawał obecny w przestrzeni publicznej.
W Niemczech pierwsze muzeum tego typu - Gedenkstätte w Dachau - otwarto dopiero w 1965 roku. Pięć lat wcześniej powstało Gedenkstätte w Sachsenhausen, jednak komentarze zachodnioniemieckiej prasy koncentrowały się nie na ofiarach, lecz na fakcie, że po wojnie obóz był także wykorzystywany przez NKWD. Lekceważono przy tym obecność tysięcy byłych więźniów, którzy przyjechali na uroczystości otwarcia. To pokazuje pierwszą strukturalną różnicę między Polską a Niemcami, czyli nierównoległość procesów pamiętania.
PAP: Jaka jest druga?
R.T.: Druga różnica wynikała z kontekstu zimnej wojny. W Niemczech pamięć o II wojnie światowej ukształtowała m.in. słynna mowa Winstona Churchilla z 1946 roku w Zurychu, w której głosił ius oblivionis, czyli prawo do zapominania, po to, żeby w obliczu ogromu zbrodni i niemocy ich natychmiastowego przepracowania móc budować demokrację. Ten czas przemilczania trwał do lat 60. Ale proszę zwrócić uwagę, że na przykład we Francji aż do lat 90. wypierano z publicznej debaty ciemne strony francuskiej kolaboracji, zbrodnicze decyzje wobec Żydów rządu Vichy itp. Mit fundacyjny IV i V Republiki to przede wszystkim bohaterstwo Resistance - francuskiego ruchu oporu.
W Polsce było inaczej. Nie było czasu na indywidualną czy grupową terapię ocalałych ofiar. Polacy jako ofiary niemieckiej agresji i zbrodniczej okupacji stali się częścią bieżącej polityki. Zostali włączeni w narodowo-komunistyczny dyskurs, w którym podkreślano, że jedynym obrońcą Polski był Związek Sowiecki. Zmarginalizowano ruch oporu, głównie do Armii Ludowej, Gwardii Ludowej i ewentualnie Batalionów Chłopskich.
W NRD pamięć o wojnie została podporządkowana budowaniu nowej tożsamości antyfaszystowskiej. Była ona fikcyjna, bo w rzeczywistości wschodnie Niemcy ukrywały wielu dawnych nazistów. Paradoks czy ironia historii polegała dodatkowo na tym, że jedynie w NRD mówiono o "bohaterstwie polskich żołnierzy", fundując im w 1972 roku pomnik - Pomnik Żołnierza Polskiego i Niemieckiego Antyfaszysty" w berlińskim Parku Friedrichshain.
Po 1968 roku w RFN nastąpił przełom. Po procesach Adolfa Eichmanna, po procesach załogi Auschwitz i Majdanka, wiedza o zbrodniach stała się powszechna. Pojawiły się dwa zjawiska: indywidualizacja pamięci oraz przekształcenie Holocaustu w fundament tożsamości zachodnich Niemiec. Symbolicznym momentem było wyemitowanie w 1979 roku amerykańskiego serialu "Holocaust" z Meryl Streep, który "upowszechnił" wiedzę o Zagładzie w szerokiej świadomości społecznej. Jednocześnie pamięć Niemców obejmowała też własne doświadczenia: klęskę pod Stalingradem, bombardowania Drezna, Hamburga czy Kolonii, a na końcu wojny - przymusowe wysiedlenia, które zakorzenione zostały w pamięci zbiorowej jako "wypędzenia" czy "prawo do utraconej ziemi rodzimej".
To nie mogło się ułożyć w spójny obraz z polskim doświadczeniem. U nas okupacja była równoznaczna z walką o biologiczne przetrwanie narodu. W Niemczech okupacja - po niemiecku Besatzung - kojarzy się przede wszystkim z podziałem kraju na strefy okupacyjne po 1945 roku, a nie z doświadczeniem masowej zagłady i terroru. To semantyczne niezrozumienie dobrze pokazuje różnicę między polską a niemiecką pamięcią, mówiąc w dużym uproszczeniu. Niemcy ciągle nie do końca rozumieją, dlaczego Polacy tak mocno podkreślają własne doświadczenie okupacji, bo nie znają jej w takim znaczeniu, jakiego doświadczyło polskie społeczeństwo.
PAP: Jaka jest potoczna wiedza w Niemczech o polskiej okupacji podczas II wojny światowej?
R.T.: Zaryzykuję tezę, której jednak nie jestem w stanie potwierdzić konkretnymi miernikami, że potoczna znajomość niemieckiej okupacji Polski w Niemczech jest bliska zeru.
W 2018 roku byłem w zespole analizującym niemieckie podręczniki szkolne, a było ich wtedy na rynku około czterdziestu, i tylko dwa z nich wspominały o powstaniu warszawskim. Kilka, choć nie wszystkie, odnotowywały powstanie w getcie warszawskim. Natomiast pojęcie Generalne Gubernatorstwo (Generalgouvernement), czyli coś, co powinno być elementarzem historii Europy w czasie II wojny, bo było największym laboratorium śmierci w dziejach ludzkości, nie pojawiło się w żadnym podręczniku. O "akcji Reinhardt", największej machinie zbrodni, w wyniku której zostało zamordowanych w ciągu półtora roku ponad milion osiemset tysięcy Żydów, nie było w ogóle mowy. Są oczywiście środowiska, które pielęgnują inną pamięć, ale znajdują się w niewielkiej mniejszości.
PAP: Czy ten brak wiedzy jest wynikiem braku niemieckich badań?
R.T.: Paradoks polega na tym, że gdy spojrzymy na dorobek niemieckiej nauki - szczególnie generacji badaczy 50 plus, a nawet młodszych, 30 plus - to badań na temat wojny i okupacji w Polsce powstało w Niemczech znacznie więcej niż w samej Polsce w ostatnich 30 latach. Po 1990 roku polska historiografia przesunęła wysiłek w stronę tematów wcześniej zakazanych: przede wszystkim okupacji sowieckiej i sowieckich zbrodni. W naturalny sposób wyparto z pola badań kwestie niemieckiej okupacji, mimo znakomitego dorobku wcześniejszych pokoleń badaczy: Czesława Madajczyka, Mariana Wojciechowskiego, Tomasza Szaroty, Czesława Łuczaka czy zespołu Włodzimierza Borodzieja, a obecnie Barbary Engelking. Ich dzieło nie doczekało się kontynuacji.
Obrazu nie zmieniają głównie przyczynkarskie publikacje IPN. Nie zdążyły się rozwinąć prace badawcze Muzeum II Wojny Światowej, w zespole kierowanym przez profesora Pawła Machcewicza. W tym czasie niemieccy historycy prowadzili coraz głębsze studia nad okupacją Polski. Prace takich niemieckich historyków jak Jochen Böhler, Stephan Lehnstaedt, Maren Roeger czy Dieter Pohl są kamieniami milowymi w badaniach dotyczących okupacji. Ci badacze nie tylko badają historię Polski, ale mogliby proponować polskim badaczkom i badaczom tematy, ponieważ zajmują się tymi sprawami od lat. Muszę to powiedzieć wyraźnie: niemiecka nauka w badaniu wojny i okupacji w Polsce wyprzedziła naukę polską.
Dzisiaj powstaje chyba tylko jedna wspólna praca, która może być impulsem dla następnej generacji. Pod kierunkiem Pawła Machcewicza i Stephana Lehnstaedta pracuje polsko-niemiecki zespół badawczy nad tomem "Polska pod okupacją niemiecką 1939-1945", który przygotowuje syntezę wszystkich ważnych aspektów historii polsko-niemieckich stosunków w latach 1939-1945. Publikacja ukaże się po polsku i po niemiecku. Będzie zawierać rozdziały m.in. o niemieckich planach okupacyjnych, polityce wyzysku i eksterminacji, życiu codziennym i ruchu oporu, nie pomijając kwestii współpracy z okupantem.
PAP: Jaka mogłaby być polska reakcja na wspomniane zaniedbania?
R.T.: Odpowiedzią mogłoby być powołanie Instytutu Badań nad Okupacją, o czym mówiłem publicznie już dziesięć lat temu, gdy wydaliśmy wspólnie z Anną Wolff-Powęską i Katarzyną Woniak tom "Fikcyjna rzeczywistość", który podsumowywał stan badań nad niemiecką okupacją i wskazywał nowe tematy, szczególnie z historii codzienności. Polska z racji własnych doświadczeń i posiadanych podstaw badawczych mogłaby stać się centrum międzynarodowych badań nad tym zjawiskiem. Okupacje były, są i będą, więc warto stworzyć ośrodek, który w poważny sposób podejmowałby to zagadnienie. Taki instytut mógłby być jednym z priorytetów polityki państwa rozumiejącego zadania, które stawia przed nami historia.
Tę lukę mógł wypełnić w wymiarze edukacyjnym polsko-niemiecki podręcznik "Europa. Nasza historia". Mówię o tym w czasie przeszłym, ponieważ to koło zamachowe, które uruchomione zostało w 2008 roku, zostało zatrzymane w 2020, po opublikowaniu ostatniego czwartego tomu. W Polsce stało się tak za sprawą nacjonalistycznych tendencji ministra edukacji Przemysława Czarnka, który sprowokował ideologiczną recenzję Grzegorza Kucharczyka, uniemożliwiającą dopuszczenie podręcznika do użytku szkolnego. Trzeba pamiętać, że w polskim systemie są materiały pomocnicze i podręczniki - negatywna recenzja sprawiła, że ten projekt pozostał jedynie w pierwszej kategorii i nie mógł wejść do powszechnej edukacji.
W Niemczech sytuacja była inna, ale równie rozczarowująca. Mimo że czwarty tom podręcznika poświęcony XX wiekowi otrzymał najważniejsze wyróżnienie na międzynarodowych targach Didacta w 2021 roku jako najlepszy podręcznik do historii współczesnej, niemieccy politycy nic nie zrobili, by uczniowie mogli się z niego uczyć. Po stronie polskiej zablokowały go względy ideologiczne, po stronie niemieckiej - polityczny oportunizm.
Efekt jest taki, że koło zamachowe nie zostało ponownie uruchomione z tym impetem, z jakim mogło. Materiał istnieje, ale podręcznika w Polsce nikt nie drukuje. Co więcej, polskie instytuty w Niemczech zamiast wspierać własne wydanie, kupują wersję niemiecką, by udostępniać ją niemieckim nauczycielom. A przecież nie o to chodziło. Ideą było stworzenie wspólnego podręcznika funkcjonującego zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, prezentującego identyczną narrację o XX wieku. Całość obejmowała całą historię w czterech tomach, ale to właśnie tom czwarty o wieku XX zawierał wyjątkowo obszerną część dotyczącą Europy Wschodniej i Polski. W żadnym innym podręczniku na świecie, nie tylko niemieckim, nie ma tak szczegółowego i rzetelnego ujęcia tych tematów. To była ogromna szansa - szansa stracona przez krótkowzroczność polityków, ideologiczne uprzedzenia i oportunizm, a także przez niektórych kolegów po fachu, którzy na polityczne zlecenie pisali negatywne recenzje.
PAP: W lipcu ubiegłego roku polskie Ministerstwo Edukacji Narodowej dopuściło do użytku szkolnego ostatnią część podręcznika "Europa. Nasza historia".
R.T.: To jest kolejna gra pozorów. Sam fakt dopuszczenia podręcznika niewiele znaczy. Każdy tom kończył się uroczystym spotkaniem z udziałem ministrów, prezentowany był jako kolejne wspólne dzieło - i tak aż do czwartego tomu. Jednak ani on, ani całość projektu nigdy nie zostały politycznie docenione na miarę, na jaką zasługiwały.
Kiedy otrzymaliśmy europejską nagrodę za ten podręcznik, francuski historyk Étienne François - współautor pierwszego na świecie francusko-niemieckiego podręcznika - powiedział: "Zrobiliście to dużo lepiej". I miał rację. Stworzyliśmy prawdziwy podręcznik - taki, z którego można się uczyć zarówno w Düsseldorfie czy Freiburgu, jak i w Meklemburgii czy Brandenburgii, a także w Polsce.
Narracja była skonstruowana jak w zwyczajnym podręczniku, a przykłady koncentrowały się na Polsce i Niemczech, zwłaszcza na Śląsku i Alzacji, ale całość miała charakter uniwersalny. To był podręcznik konkurencyjny wobec wszystkich innych, a moim zdaniem najlepszy. Straciliśmy szansę dwójnasób. Straciliśmy ją wewnętrznie, bo nie potrafiliśmy wykorzystać własnego osiągnięcia, i straciliśmy ją w relacjach polsko-niemieckich. To mogło być narzędzie polskiego soft power, które zwłaszcza po przetłumaczeniu na angielski mogłoby funkcjonować nie tylko w Niemczech, lecz w całej Europie.
PAP: Jakie będą skutki dalszych zaniedbań na gruncie polsko-niemieckich badań?
R.T.: Blisko dziesięć lat temu zakończyłem największy naukowy projekt polsko-niemiecki, realizowany z udziałem 117 autorek i autorów z sześciu krajów: "Polsko-niemieckie miejsca pamięci". Chodziło o to, by spróbować zrozumieć, dlaczego, odnosząc się do tych samych wydarzeń, postaci czy symboli pamiętamy je tak odmiennie, czasem wręcz konfrontacyjnie. Chciałem, by to dzieło ukazało się w renomowanym niemieckim wydawnictwie Beck - jednym z najpoważniejszych w Europie. Usłyszałem jednak, że projekt jest "za mało europejski". Strasznie się wtedy zdenerwowałem i powiedziałem redaktorowi: "Zobaczy pan, i tak to wydam". I tak też się stało - ukazało się w renomowanym wydawnictwie Schöningh Verlag. Ale proszę pomyśleć: dwa kraje, które razem stanowiły kiedyś jedną trzecią Europy, miałyby być "za mało europejskie"? A przecież właśnie poprzez nasze bilateralne doświadczenie można opowiadać całą historię Europy.
Trzeba pamiętać, że już w 1972 roku powstała Wspólna Polsko-Niemiecka Komisja Podręcznikowa Historyków i Geografów - pierwsza instytucjonalna próba wspólnego badania i rozumienia historii. To było jak koło zamachowe liberalnego, otwartego myślenia w samym środku PRL-u. Jeśli dziś nie będziemy rozwijać tamtego dorobku, to stracimy możliwość opowiadania Europy poprzez relacje Polski i Niemiec. Bo w tych relacjach koncentrujemy się na najważniejszych wydarzeniach nie tylko XX wieku, ale i wcześniejszych dziejów. Niestety, wiele już zmarnowano. Dziewięciotomowe "Polsko-niemieckie miejsca pamięci" nie funkcjonują w sieci, nikt nie zadbał o ich upowszechnienie. Podobnie jest z podręcznikiem. Pewne rzeczy zostały zaprzepaszczone.
Jeśli sytuacja się nie zmieni - mówię to ze szczególnym akcentem na stronę niemiecką - jeśli Niemcy nie uznają ważniejszej roli Polski w swoim dyskursie publicznym, nie tylko historycznym, ale i współczesnym, to powstanie luka tożsamościowa. A jeśli w Polsce dalej będziemy sztucznie podsycać lęki antyniemieckie, w których lubuje się polska prawica wyłącznie w koniunkturalnych celach politycznych, to efekt będzie równie fatalny. I nie chodzi tylko obraz Niemca jako "wiecznego wroga", ale antagonistyczny typ myślenia, na którego gruncie może wyrosnąć każda faszystowska czy nacjonalistyczna ideologia.
Jesteśmy w największym kryzysie w relacjach polsko-niemieckich od trzydziestu lat. W Niemczech Polska nadal pozostaje na dalekim marginesie polityki. Interesują się nią pasjonaci, towarzystwa polsko-niemieckie czy przyjaciele Polski, ale to wciąż za mało. Brakuje politycznego sygnału, że ten dorobek ma być pokazany światu. Oddolne inicjatywy są niezwykle ważne, ale sukces można osiągnąć tylko łącząc je z odgórną polityką. A przecież dorobek jest ogromny i wciąż do wykorzystania. Co należy robić? Polityka - aktywna, z otwartą przyłbicą - powinna wypromować nową jakość relacji polsko-niemieckich. Relacji, które mogłyby stać się zwornikiem i impulsem dla całej Unii Europejskiej. Robert Traba - profesor nauk społecznych i historyk w Instytucie Studiów Politycznych PAN. W latach 2007-20 współprzewodniczący Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej i wspólnie z prof. Michaelem Müllerem współkierujący projektem bilateralnego podręcznika do nauki historii. Autor i redaktor wielu książek, ostatnio m.in. "Historia (nie) na sprzedaż" Rozmawiał Igor Rakowski-Kłos (PAP)
irk/ par/
Ulica Szkolna w Rokitnie Szlacheckim tonie w dziurach!
Po prostu wstyd, aby w XXI wieku były jeszcze w Polsce drogi z dziurami, jak ser szwajcarski.
Piotr
14:55, 2025-05-20
Krzysztof Cugowski porwał publiczność w Zawierciu!
Świetny koncert. Jednak autor artykułu podaje nieprawdziwe informacje. Krzysztof Cugowski na tym koncercie nie zaprezentował utworów Takie Tango i Bal wszystkich świętych.
Agata
21:34, 2025-02-04
Uroczysta Przysięga Wojskowa Żołnierzy w Zawierciu
jak zwykle Wasi reporterzy na miejscu:)
speedo
06:14, 2024-12-03
Jak spełniono marzenia strażaków z Zawiercia?
Nic nowego znowu władza piastuje swojego 👎
Henryk
18:22, 2024-11-11
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu zawiercie365.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz